Andrew A. Michta Andrew A. Michta
4197
BLOG

Europa Środkowa znika

Andrew A. Michta Andrew A. Michta Polityka Obserwuj notkę 48

Pierwszą ofiarą rosyjskiej agresji na Ukrainę nie jest państwo jako takie, ale pewna idea. Idea Europy Środkowej.

Wydarzenia w krajach leżących na peryferiach Europy w 2014 roku jednoznacznie zaznaczyly koniec pozimnowojennej „pozytywnej geopolityki”. Ten rok zapamiętamy jako próbę wypracowania chwiejnego konsensu Zachodu, który próbował minimalizować szkody spowodowane odrodzeniem się rewizjonistycznej Rosji. Do tej pory wszyscy byli przekonani, że upadek muru berlińskiego w 1990 roku zapoczątkował erę zmian na Starym Kontynencie.  Aneksja Krymu świadczy o swoistym „powrocie” Rosji do Europy. Zachowanie Kremla wyprowadziło z błędu chyba nawet najbardziej zagorzałych optymistów twierdzących do tej pory, że ciągle żyjemy w erze pozytywnych zmian. Na kontynencie nie ma jeszcze poczucia, że wojna wraca do Europy, ale w tym roku to może się zmienić. Na razie, podczas gdy los Ukrainy wisi na włosku, pierwszą ofiarą pogarszającego się poziomu bezpieczeństwa Europy nie jest państwo jako takie. Tą ofiarą jest idea Europy Środkowej, której pojawienie się kiedyś dało milionom ludzi na globie nadzieję na to, że „koniec historii” jest w rzeczywistości szansą na nowe.

W pierwszych latach po upadku komunizmu dawnym krajom bloku sowieckiego udało się zrzucić jarzmo nazwy „Europa Wschodnia”. Zamiast tego określane były mianem Europy Środkowo-Wschodniej, które jeszcze bardziej podkreślało wagę odzyskanej przez kraje tego regionu niepodległości.

Idea „Europy Środkowej” oznaczała region, który na nowo połączył się z Zachodem, pozwalając tym samym odrodzić się Europie jako jednemu organizmowi. Od samego początku idea Europy Środkowej wykraczała dalej niż Grupa Wyszehradzka (zwana też V4), w której skład wchodziły Polska, Węgry, Czechy i Słowacja. Obejmowała więcej niż wcześniejszy, ukuty przez Milana Kunderę, koncept regionu kulturalnie bliższego Zachodowi, ale geograficznie (i przez uwarunkowania historyczne) zepchniętego na wschód. Zakładała bowiem włączenie tego regionu w szerszą wizję Europy i uznawała jego los za zbieżny z losem Europy Zachodniej. Ta koncepcja miała zresztą z czasem nobilitować państwa satelickie byłego ZSRR i zniwelować rozdźwięk między wschodem a zachodem Starego Kontynentu.

Zgodnie z tą nową wizją, Warszawa nie była już „Paryżem północy”, Praga „wschodnioeuropejską kuzynką Wiednia”, a Bratysława niegdysiejszym Pressburgiem — były to po prostu Warszawa, Praga i Bratysława. Nareszcie o koncepcji wspólnej Europy, której Wschód i Zachód spotyka się właśnie w Środku, mówiło się bez cudzysłowu. Ta idea automatycznie przywodziła na myśl dawną Mitteleuropę, połączoną ponownie z Niemcami, które teraz jednak były niczym dobrotliwy przywódca i partner w tym nowym, europejskim projekcie.

Od tego momentu zaczęło się wydawać, iż Europa Środkowa wpłynie też na kształt innych regionów, wysuniętych dalej na wschód i północ. Co więcej, gdy Polska i Szwecja połączyły swe wysiłki w ramach Partnerstwa Wschodniego i przełamały podziały istniejące od czasów Zimnej wojny docierając do Ukrainy, przez moment naprawdę wydawało się to możliwe.

Z punktu widzenia USA, powstanie Europy Środkowej stanowiło wielką szansę. Ta szansa powstała w momencie podjęcia przez NATO decyzji o przyjęciu w swe szeregi krajów bałtyckich. Kwestię tego, że Rosja może nadal chcieć kiedyś zaznaczyć swoją strefę wpływów w regionie uznano wtedy za zamkniętą. Choć nie bez obaw, zarówno Niemcy, Francja, Wielka Brytania, jak i inni sojusznicy NATO przystali na przesunięcie granic Sojuszu Północnoatlantyckiego. Panowało wówczas przekonanie, że poszerzenie NATO o nowych członków to coś więcej niż tylko polityczne show. Twarda siła coraz rzadziej pojawiała się jako temat w europejskich debatach.

Idea Europy Środkowej stanowiła mocne narzędzie w procesie politycznej transformacji. Niosła ze sobą obietnicę, zgodnie z którą „ziemie pomiędzy” nie musiały już rozstrzygać dylematu „czyimi obrzeżami być — Wschodu czy Zachodu — w zależności od aktualnego rozkładu sił”. W momencie zawiązania ściślejszych więzi ze Stanami Zjednoczonymi, Niemcami i innymi krajami Europy Zachodniej, postkomunistyczne demokratyczne kraje Europy Środkowej, mogły zupełnie słusznie liczyć na to, że dołączenie do NATO i Unii Europejskiej pozwoli im raz na zawsze zrzucić jarzmo peryferialnego regionu Europy.

Ten etap mamy za sobą. Powolny upadek idei Europy Środkowej jako regionu szans i możliwości, mogącego objąć swym wpływem kraje położone dalej na wschód, rozpoczął się od szczytu NATO w Bukareszcie w 2008 roku. Wtedy właśnie zapadła decyzja, by nie otwierać Gruzji ani Ukrainie drzwi do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Wkrótce potem rozpoczęła się wojna rosyjsko-gruzińska, zakończona zajęciem przez Rosję dwóch gruzińskich prowincji. Ten konflikt, rozgrywany na peryferiach Europy, rozpoczął również proces zamykania się Starego Kontynentu. Przedstawiciele Francji i Niemiec zrzuciły winę za powstałą sytuację na nieprzejednaną postawę  Michaiła Saakaszwilego wobec Rosji. Jednak wydarzenie to pokazało jak na dłoni, że postmodernistyczna Europa jest organizmem będącym punktem odniesienia tylko dla samej siebie, ma niewiele wspólnego ze światem zewnętrznym, a w kwestii wspólnego bezpieczeństwa jeszcze mniej do zaoferowania wszystkim, którzy nie należą do jego szeregów.

Postępujące rozbrojenie krajów europejskich potwierdziło tylko w oczach kalkulującego dokładnie Putina, jak bardzo osłabła stanowczość Europy w tej kwestii. Patrząc z dzisiejszej perspektywy bezpośrednimi czynnikami tej sytuacji były: zwrot administracji Obamy w kierunku Azji, towarzyszące temu „odnowienie” stosunków z Rosją, a wreszcie dokument „Strategiczne Wytyczne Obronne” (Defense Strategic Guidance) z 2012 roku.

W rezultacie, w okresie między wojną w Gruzji a aneksją Krymu w roku 2014, miały miejsce następujące wydarzenia: Szybki podział wewnątrz tak wychwalanej Grupy Wyszehradzkiej. Dążenie mniejszych państw do znalezienia własnych sposobów dostosowania się do zmieniającej się rzeczywistości przy jednoczesnym obserwowaniu polityki Niemiec, determinującej ich wybory. Podejmowane przez Polskę próby doprowadzenia do, nazywanego szumnie na początku lat 90. „drugiego wielkiego europejskiego pojednania”. „Nie boję się silnych Niemiec, lecz ich bezczynności” – powiedział w Berlinie w listopadzie 2011 roku polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Był to szczytowy moment wiary, że Niemcy naprawdę staną się partnerem, zarówno poprzez słowa, jak i działanie, wiary, że idea Europy Środkowej przestanie być tylko sloganem..

Chodziło przede wszystkim o to, że dzięki pełnemu poparciu ze strony Niemców, Europa Środkowa uwolni się wreszcie od dylematów związanych z byciem na peryferiach, dlatego, że niczyimi peryferiami nie będzie. Idea ta opierała się na przekonaniu, że regionalne stosunki Niemców — zwłaszcza relacje z Polską — zrównoważą ich rosyjską Ostpolitik będącą dominującym kierunkiem niemieckiej polityki. Założenia Polski i całej grupy V4 opierały się na przesłankach, że niemieckie zaangażowanie w sprawy regionu okaże się ważniejsze niż specjalne relacje z Rosją a integracja gospodarcza z Unii ostatecznie zniweluje ten problem. To, jak Niemcy ostatecznie odpowiedzą na rosyjską inwazję na Ukrainę pokaże, czy owe nadzieje były płonne, czy też nie.

Tak czy inaczej atak Rosji na Ukrainę zakończył marzenia o Europie Środkowej zbudowanej na fundamencie niemiecko-polskiego sojuszu, wspieranego przed mniejsze postkomunistyczne państwa sąsiadujące i wpisanego w szersza strukturę NATO. Po tym jak niemiecki minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier publicznie wypowiedział się przeciwko stworzeniu stałych baz NATO w Polsce i krajach bałtyckich, nikt już chyba nie łudzi się, że region ten rzeczywiście zamienił się w trwale złączony nowy organizm.

Ponieważ w państwach Europy północno-środkowej (również w krajach skandynawskich)  kluczową kwestią stało się znów twarde bezpieczeństwo, temat peryferyjności tego regionu powrócił. Szczyt natowski w Walii, podczas którego Niemcy debatowały nad tym, czy postanowienia aktu założycielskiego Rady NATO-Rosja z 1997 roku powinny zostać utrzymane, był wyraźnym sygnałem dla świata, że historia właśnie zatoczyła koło. Albo może raczej, że stoi w miejscu. I to pomimo całego dyskursu odżegnującego się od dziedzictwa przeszlosci. Mieszkańcy krajów bałtyckich, Polski a także Rumunii prosili o większą ochronę . Dostawali jednak tylko dalsze zapewnienia. Po raz kolejny potwierdzenie znalazła bolesna prawda, że bycie w „środku” niekoniecznie oznacza bycie w centrum zainteresowania.

Są jeszcze tacy, którzy nie przestają wierzyć w środkowoeuropejski koncept. Szczególnie postkomunistyczne państwa demokratyczne, które zostały ponownie zmuszone przez Rosję do stawienia czoła własnym słabościom i zmierzenia się z niezdolnością do obrony w granicach swoich terytoriów. NATOdla wielu przedstawicieli Europy Zachodniej jest dziś  niewiele znaczącym reliktem, ale Sojusz Północnoatlantycki  pozostaje tematem numer jeden w krajach, które borykają się z bezpośrednim zagrożeniem ze strony wojsk Putina. Poza tym jednak, u progu 2015 roku, chmury gromadzące się nad wschodem Europy nadal wywołują wśród przedstawicieli jej zachodniej części Europy jedynie nieuzasadnione nadzieje na to, że w jakiś sposób możliwe jest przywrócenie wcześniejszego stanu rzeczy.

Przekonanie o tym, że jakoś będzie można „wymazać” czynniki geograficzne determinujące istnienie wschodnich peryferii Europy było od samego początku nierealne, choć można zrozumieć, że taka myśl zaświtała w głowach wielu w okresie euforii po upadku muru berlińskiego. Agresja Putina utwierdziła nas tylko w przekonaniu, że idea Europy Środkowej — rozumianej jako nowa przestrzeń geostrategiczna, oparta na zachodnioeuropejskim przekonaniu o nowym brzasku Europy „zintegrowanej, wolnej i żyjącej w pokoju” niż przyziemnej rzeczywistości — była mrzonką. Dylematy związane z peryferyjnością tej części Europy są nadal aktualne, a związane z nimi podziały będą się w rozpoczynającym się roku jedynie pogłębiać. Pozostaje tylko pytanie, czy Sojusz Północnoatlantycki będzie wstanie wypracować konsensus, który pozwoli mu przejść od obecnych zapewnień, do stałej obecności wojskowej a przez to do realnego odstraszenia wroga od swojej granicy wpływów w północno-wschodniej części kontynentu.

 

Artykuł ukazał się pierwotnie w The American Interest.
tłum. ©Salon24.pl S.A.
 

Politolog, ekspert ds. bezpieczeństwa, profesor w U.S. Naval War College. Współpracownik Center for Strategic and International Studies (CSIS) w Waszyngtonie. Opinie prezentowane na tym blogu są osobistymi poglądami autora. Stały felietonista magazynu The American Interest. Na tym blogu publikuję teksty pisane specjalnie dla Salonu24 oraz polskie wersje artykułów z "The American Interest".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka