Andrew A. Michta Andrew A. Michta
2675
BLOG

Grexit i zadufanie europejskich elit

Andrew A. Michta Andrew A. Michta Polityka Obserwuj notkę 43

W rozgrywającej się na naszych oczach greckiej tragedii to nie ekonomia gra główną rolę. To historia o deficycie demokracji w Unii Europejskiej i o tym, jak daleko można odgórnie sterować niepodległymi państwami.

Jakkolwiek zakończy się spór powstały wokół braku spłaty zadłużenia Grecji wiadomo już, że mocno zachwieje gospodarką tego kraju. Pewne jest też, że skutki tej gospodarczej fali uderzeniowej będą odczuwalne zarówno w całej Europie, jak i po drugiej stronie Atlantyku. Warto jednak uświadomić sobie, że ta „grecka tragedia” jest czymś więcej niż opowieścią o kłamstwach i kaprysach ateńskich polityków i wybujałych oczekiwaniach greckich obywateli. Chodzi w niej przede wszystkim o Unię Europejską, granice odgórnego sterowania państwami, czy też zadufanie europejskich elit i wyrażone lekceważeniem wpływu, jaki podjęte przez nie decyzje mają na zwykłych obywateli. Okazuje się bowiem, że postmodernistyczne elity Europy — grzmiące na greckiego premiera za to, że żąda przeprowadzenia referendum w sprawie najważniejszej decyzji stojącej przed tym państwem od wielu dziesięcioleci — nadal wierzą w to, że Unia Europejska jest projektem nie podlegającym negocjacjom. Dla nich instytucje będą zawsze ważniejsze niż lokalna kultura, a zachęty gospodarcze istotniejsze niż głęboko zakorzeniona tożsamość narodowa. Niemcy i Francja są dobrze prosperującymi krajami i one jak najbardziej mają prawo uczestniczyć w procesie demokracji. Czy Grecji można odebrać to prawo dlatego, że doprowadziła się na skraj bankructwa?

Europejska idea wspólnego rynku obejmującego społeczności wielu narodów pozostaje tak samo aktualna jak była w latach 50. XX wieku. Handel, inwestycje międzypaństwowe i dzielenie się zasobami na projekty infrastrukturalne przyczyniające się do wzrostu ekonomicznego – to wszystko części składowe sukcesu pierwotnej wizji europejskiej wspólnoty. Niemniej jednak UE w obecnym kształcie generuje zdecydowanie więcej zadufania i złych pomysłów niż powinna, wykraczających nawet poza koncepcję przyjęcia Grecji do strefy euro.

Podstawowe założenia pierwotnego projektu pt.: „UE”, czyli częściowa denacjonalizacja państwa i pewne ograniczenie jego suwerenności w imię pokoju, nadal leżą u jej podstaw. Problem w tym, że od czasu powstania wspólnoty, a zwłaszcza po zakończeniu zimnej wojny, te podstawowe założenia zostały nieco zepchnięte na bok przez fantazje europejskich biurokratów dotyczącej tego, jak ta Unia powinna tak naprawdę wyglądać. Pomysł wspólnego rynku został zepchnięty z piedestału przez wizję paneuropejskiego quasi-państwowego podmiotu, którego zasady działania rozumieją w Europie nieliczni oraz który, co ważniejsze, cały czas nie umie zaproponować nowej tożsamości europejskiej, która mogłaby zastąpić myślenie lojalnościowe wobec państw. I to nie jest problem wyłącznie Grecji; każde imperium biurokracji ma swoją granicę, a tą granicą są obywatele.

Zamieszanie, które obserwujemy w Europie, od Wielkiej Brytanii przez Hiszpanię po Polskę pokazuje, że aktualne problemy niekoniecznie mają związek z gospodarką, a zakorzeniona w tradycji tożsamość narodowa, partycypacja obywateli i suwerenność pozostają tak samo związane z demokracją, jak były w przeszłości.

Ironią losu może okazać się, że Grecja i jej demos zmuszą państwa Starego Kontynentu do powrotu do fundamentalnych założeń Unii Europejskiej i tego, co tak naprawdę oznaczają procesy demokratyczne. W całej wrzawie ostatnich miesięcy, spowodowanej zbliżającym się widmem „Grexit”,  pojawiające się w Europie (i czasem w USA) komentarze pokazywały, że ludzie zapominają o jednej ważnej rzeczy: koniec końców Grecja jest społecznością demokratyczną (choć niepozbawioną wad oraz z tendencją do życia ponad stan). To oznacza, że Grecy mają prawo do dokonywania własnych wyborów oraz, oczywiście, obowiązek ponoszenia ich konsekwencji. Celem nadrzędnym projektu UE powinno być zatem budowanie społeczności złożonej z demokratycznych narodów, których głos i aspiracjenie giną potem w odmęcie całości. Na drodze ku takiemu rozwiązaniu stoi być może fakt, że zjawisko, które analitycy nazywają często „deficytem demokracji” sięga głębiej niż im się wydaje. Tego dowiemy się wkrótce.

Zbytnie skupianie się na podstawowym błędzie związanym z euro — czyli rozdzieleniu polityki fiskalnej i monetarnej — nie ma obecnie sensu. Podobnie jest z dywagowaniem, czy wprowadzenie wspólnej waluty europejskiej od samego początku nie było skokiem na zbyt głęboką wodę. Prawdą jest bowiem, że wprowadzenie euro, bez względu na argumenty gospodarcze wymieniane kiedyś i teraz, pozostaje projektem przede wszystkim politycznym. A tak się składa, że niezdolność państwa do kontroli, a tym samym wzięcia odpowiedzialności za konsekwencje własnej polityki monetarnej, pozostaje jednym z bardziej destrukcyjnych aspektów euro w obszarze funkcjonowania demokracji. Mówimy tu bowiem nie tyle o ekonomii, a raczej o najgłębszych fundamentach demokracji i samorządności. Ten dylemat być może udałoby się przemilczeć w czasach stabilności i dobrobytu (zwłaszcza jeśli rząd, tak jak w przypadku Grecji, po prostu kłamie i oszukuje, a inni udają, że tego nie widzą). Ale oczekiwanie tego, że w czasie narodowego kryzysu premier Tsipras podda się bez walki żądaniom kanclerz Merkel i przewodniczącego Junckera oznacza niezrozumienie podstaw polityki demokratycznej. Istnieje możliwość, że Tsipras przegra, a Grecja zgodzi się na warunki kolejnego dofinansowania — w desperacji ludzie chwytają się czasem różnych rozwiązań. Ale nie mylmy takiego rozwoju wypadków z procesem demokratycznym.

Pomimo niesprzyjających tendencji ekonomicznych być może jest jeszcze w tej „greckiej tragedii” nadzieja. Może się okazać, że Europa zacznie wracać do swojego wielkiego, elitarnego przedsięwzięcia, którym zawsze była we właściwym i niezbędnym dla siebie kontekście demokratycznym.

Integracja rynku gospodarczego jest możliwą do wypracowania drogą do pokoju, ale liderzy unijni nie powinni byli nigdy zapomnieć, że nadrzędność suwerenności narodowej niesie ze sobą pewne ograniczenia. Koniec końców Unia Europejska nie jest państwem, a organizacją powołaną do życia na podstawie traktatu. Dlatego nierozsądnym jest oczekiwać od jej członków, że poddadzą całkowicie swoją suwerenność w kwestiach najbardziej fundamentalnych aspektów swojego istnienia.

Proszenie Greków o to, żeby na kilkadziesiąt lat zapomnieli o jakichkolwiek widokach na odbudowę gospodarczą swojego kraju tylko po to, żeby ratować ideę euro to jednak o jeden krok za daleko. Zapomogowy garnuszek UE dla jednego pokolenia obywateli nie jest dla Grecji rozwiązaniem. Nadszedł czas na to, by pozwolić Grekom wrócić do drachmy i rozpocząć trudny i bolesny proces odbudowy rodzimej gospodarki. Liderzy unijni powinni natomiast nauczyć się pokory i pamiętać o niej przy okazji tworzeniach kolejnych planów i strategii działania.

 

Artykuł ukazał się pierwotnie w The American Interest.
tłum. ©Salon24.pl S.A.

 

Politolog, ekspert ds. bezpieczeństwa, profesor w U.S. Naval War College. Współpracownik Center for Strategic and International Studies (CSIS) w Waszyngtonie. Opinie prezentowane na tym blogu są osobistymi poglądami autora. Stały felietonista magazynu The American Interest. Na tym blogu publikuję teksty pisane specjalnie dla Salonu24 oraz polskie wersje artykułów z "The American Interest".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka