Andrew A. Michta Andrew A. Michta
5296
BLOG

Co oznaczać może powrót Europy Środkowej?

Andrew A. Michta Andrew A. Michta Polityka Obserwuj notkę 52

Europa znów boryka się z problemami geopolitycznymi – nie dlatego, że zapomniała o historii, ale dlatego, że pamięta niej aż za dobrze.

Jak wiadomo, historia lubi się powtarzać, ale w odpowiednich okolicznościach prawda ta nabiera dodatkowej głębi. Z historycznego punktu widzenia w Europie takie okoliczności zapowiadały nastanie nowego podziału sił. Przetasowania władzy w połączeniu z narodowymi aspiracjami wymuszały korektę kursu, która dotąd wydawała się niemal niemożliwa. Dzisiaj znajdujemy się w takim właśnie punkcie zwrotnym: siła i wewnętrzne problemy Rosji napędzają jej program rewizjonistyczny, zaś echa pozimnowojennej ery optymizmu szybko milkną. Pytania o układ geopolityczny powróciły do Europy, rzucając nowe światło na starą formułę sfer wpływów.

Jeszcze osiem lat temu, przed szczytem NATO w Bukareszcie w 2008 roku i wojną rosyjsko-gruzińską, na Zachodzie  był przekonany, że „koniec historii” oznacza w Europie dalszą stabilizację bezpieczeństwa oraz rozwój instytucji demokratycznych i wolnego rynku. Dzisiaj, gdy Krym należy już bezsprzecznie do Federacji Rosyjskiej, a Moskwa włącza do swoich struktur administracyjnych tereny Doniecka i Ługańska, sytuacja rozwija się w odwrotnym kierunku. Rosja znów prze ze wschodu na zachód. Nowa Europa Wschodnia, w tym Białoruś, Ukraina i Mołdawia,  jest coraz bardziej pod wpływem Rosji.  Zaś państwom w pasie biegnącym od krajów bałtyckich przez Polskę po Rumunię i Bałkany grozi, iż ponownie staną się terytorium spornym – „ziemiami pomiędzy”. Na zaledwie trzy miesiące przed następnym szczytem NATO w Warszawie powstaje coraz bardziej zmilitaryzowana linia podziału między Rosją a Zachodem. Linia ta biegnie wzdłuż wschodniej granicy krajów bałtyckich, granicy Polski na Bugu i dalej na południe, wzdłuż granic sojuszników NATO w rejonie Morza Czarnego. A wszystko wskazuje na to, że to dopiero początek geostrategicznych zmian w Europie.

Kluczowym czynnikiem sprzyjającym reorganizacji europejskiego krajobrazu bezpieczeństwa stało się odrodzenie Rosji pod przewodnictwem Władimira Putina. Dziś jest to bez wątpienia mocarstwo rewizjonistyczne. Putin dąży do odwrócenia konsekwencji upadku Związku Radzieckiego – jego zdaniem „największej tragedii geopolitycznej XX wieku” – a jego głównym celem jest Europa. Dlatego też Stany Zjednoczone stają w Europie w obliczu agresywnego i nastawionego na odwet reżimu rosyjskiego, który będzie dążyć do realizacji swoich celów nie tylko przy pomocy środków gospodarczych i politycznych, ale także dzięki swojemu coraz bardziej zaawansowanemu zapleczu militarnemu. Od kiedy Putin objął swój urząd, Rosja dąży do odzyskania uprzywilejowanej pozycji na sąsiadujących terytoriach, a przy okazji także swojej dawnej pozycji głównego gracza na arenie międzynarodowej.

Putin ma dziś w Europie dwa cele. Pierwszy, to osłabienie istniejącego systemu obronności poprzez zakwestionowanie zdolności państw NATO do wspólnego działania w sytuacjach kryzysowych. Drugi, to wykorzystanie obecnego kryzysu w Unii Europejskiej, zwłaszcza problemu migracji z rejonu Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu (MENA), aby sparaliżować instytucje unijne i doprowadzić do tego, by transakcje gospodarcze rozgrywały się głównie na szczeblu krajowym.

Sojusz NATO zareagował wprawdzie na rosnące aspiracje Rosji, ale na tyle niezdecydowanie – bez stałych baz wzdłuż swojej północno-wschodniej flanki – by bezwzględny impet Putina pozostał nieskrępowany. Ponieważ potęga Rosji została znacznie nadszarpnięta w latach 90. ubiegłego wieku, Putin prowadzi swoją rozgrywkę ze stosunkowo słabej pozycji. A jednak jeszcze zanim nastąpił spadek cen energii, zdołał on wykorzystać zasoby energetyczne Rosji do skonsolidowania władzy państwowej i modernizacji wojska. Decyzja Putina o wprowadzeniu dziesięcioletniego programu modernizacji wojska w momencie, gdy Europa została de factorozbrojona, a Stany Zjednoczone w dużej części wycofały swoje zaplecze z Europy, znacząco zachwiała dotychczasową równowagą sił wzdłuż północno-wschodniej flanki NATO.

Rozmieszczenie wojsk rosyjskich w Kaliningradzie, a ostatnio także na Krymie, stanowi bezpośredni sprawdzian zdolności NATO do prowadzenia działań na Bałtyku i Morzu Czarnym (a po rosyjskiej kampanii militarnej w Syrii – także w niektórych rejonach Morza Śródziemnego). Ten zmieniający się krajobraz strategiczny stwarza bezpośrednie zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, ich europejskich sojuszników, a w coraz większym stopniu także dla Turcji.

W najbliższej przyszłości, dzięki zwiększeniu aktywności militarnej wzdłuż obrzeży NATO, Putin ma nadzieję złamać jedność państw sprzymierzonych w sytuacjach kryzysowych.  W konsekwencji chce wymusić na nich zniesienie sankcji gospodarczych oraz kształtować stosunki między najważniejszymi państwami europejskimi a Rosją na własnych warunkach. Głównym obszarem rosyjsko-amerykańskiej rywalizacji mogą stać się kraje bałtyckie, ale naciski i wpływy Rosji wzrastają również w Mołdawii i na Bałkanach. Wizja Putina wykracza tez poza Europę: kwestionuje on interesy amerykańskie w regionie MENA i Pacyfiku, gdzie Rosja stanęła w opozycji do Stanów Zjednoczonych i sprzymierzyła się z konkurentami i przeciwnikami USA, choć sama siebie określa jako obrońcę status quo.

W strategii Rosji przewija się wyraźny wątek militarny. Putin chce, aby rosyjska armia znajdowała się w gotowości bojowej bez konieczności mobilizacji rezerw. Częste ćwiczenia wojskowe, w których w 2015 roku uczestniczyło niemal 300 tysięcy osób, dały to wyraźnie do zrozumienia. Tymczasem największe manewry NATO, Trident Juncture, z udziałem 36 000 żołnierzy, które odbyły się we Włoszech, Hiszpanii i Portugalii pod koniec 2015 roku, koncentrowały się na Morzu Śródziemnym – a więc z dala od najbardziej narażonej północno-wschodniej flanki NATO. Sojusz zaczyna jednak dostrzegać zagrożenie ze strony Rosji i nowy rozkład sił w Europie, dlatego zwrócił się do Stanów Zjednoczonych o przejęcie inicjatywy i stworzenie niezbędnych barier. Obecny nacisk na dialog polityczny jako centralny element działań to jednak wciąż za mało; musi istnieć jasność co do tego, jak NATO postąpi, jeśli bariery te zostaną przekroczone. Dla Stanów Zjednoczonych rodzi to większy problem związany z potrzebą ponownego przemyślenia strategii USA wobec Europy od końca zimnej wojny i przywrócenia podstawowych założeń zbiorowej obrony, które dobrze służyły NATO w stosunkach ze Związkiem Radzieckim – w tym w zakresie broni jądrowej i działań marynarki.

Należy jednak zauważyć, że obecny kryzys bezpieczeństwa w Europie to także pośrednio skutek polityki, jaką Stany Zjednoczone prowadzą od 16 lat, w tym częściowego wycofania wojsk amerykańskich i skoncentrowania działań NATO za prezydentury George'a W. Busha na walce z islamskim terroryzmem w następstwie ataków z 11 września. Zwrot polityki Baracka Obamy w kierunku Azji w 2009 roku doprowadził do rozluźnienia więzi Stanów Zjednoczonych z ich europejskimi sojusznikami i stanowił wyraz przekonania amerykańskiego rządu, iż kwestia Europy została już w istocie „załatwiona”. Przyświecało mu założenie, że dotychczasowy poziom zaangażowania strategicznego w Europie jest wystarczający i że należy ograniczać obecność wojskową USA w tym rejonie. W sumie w ciągu ostatnich 25 lat poziom zaangażowania amerykańskich sił wojskowych w Europie spadł ze średnio 300 tysięcy w okresie zimnej wojny do zaledwie 60 tysięcy w 2015 r., przy amerykańskiej armii w Europie liczącej łącznie około 30 000 w 2015 r. (ostatnia decyzja administracji Obamy o powrocie do Europy brygady pancernej i jednorazowym zwiększeniu finansowania o 3,4 mld dolarów nieco podniesie te liczby). Pojawia się tu również szersza kwestia amerykańskich szkoleń i doświadczenia operacyjnego. Armia USA, która w ciągu ostatnich 15 lat przeszła restrukturyzację i skoncentrowała się na zwalczaniu sił powstańczych, wymaga pilnie szkoleń w zakresie walki międzypaństwowej, gdzie nie zawsze ma się kontrolę nad przestrzenią powietrzną, a zdolność do rozmieszczenia znacznych sił zbrojnych ma podstawowe znaczenie.

Większość winy za swoją obecną trudną sytuację w zakresie obronności ponosi sama Europa; kolejne rządy największych państw europejskich niechętnie bowiem inwestowały w obronę i wolały polegać na Stanach Zjednoczonych. Implozja budżetów obronnych w Europie stała się motywem przewodnim minionego dziesięciolecia, uzasadnianym zarówno pierwszeństwem innych wydatków, jak i przekonaniem, że ogólna sytuacja w zakresie bezpieczeństwa na kontynencie jest korzystna. Nawet po inwazji Rosji na Krym i wschodnią Ukrainę oraz mimo składanych dwa lata temu na szczycie NATO w Newport obietnic dotyczących przeznaczenia 2 procent PKB na obronę jedynie czterej europejscy sojusznicy osiągnęli ten docelowy poziom w ubiegłym roku. Dało to Putinowi wyraźny sygnał, że gdy chodzi o pieniądze, europejska retoryka i rzeczywistość nie idą w parze. Równie rażącą porażkę stanowił fakt, że Bruksela nie przewidziała nacjonalizacji polityki europejskiej, zarówno w „starej”, jak i „nowej” UE. Od 2008 r. krajobraz polityczny Europy zmienia się w kilku kluczowych obszarach, borykając się z nieuniknionymi reperkusjami kryzysu w strefie euro, ledwo zażegnanym niebezpieczeństwem opuszczenia UE przez Grecję oraz przybierającym na sile kryzysem migracyjnym, który wystawił na ciężką próbę rozwiązania instytucjonalne UE.

Jednym z kluczowych pytań, wobec których staje Unia Europejska, jest jak Bruksela, Berlin i Paryż zareagują na przelewającą się przez Europę falę narodowej asertywności, zwłaszcza tam, gdzie do głosu dochodzi pierwsze pokolenie urodzone po odzyskaniu wolności w krajach postkomunistycznych.

W Polsce, ale także na Węgrzech i coraz częściej na Słowacji, narodową ideę Europy Środkowej łączy się z politycznym projektem budowy regionalnego ugrupowania wokół Grupy Wyszehradzkiej: Polski, Czech, Węgier i Słowacji. W takim kształcie projekt ten może przyspieszyć proces regionalizacji obronności w ramach NATO, co zapowiada zmiany w fundamentalnym charakterze stosunków Europy Środkowej z Niemcami. Historyczne zaszłości mogą znów ochłodzić relacje z Berlinem. Powrót do idei Grupy Wyszehradzkiej może służyć wzmocnieniu współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa w Europie Środkowej, ale może też stanowić samospełniającą się przepowiednię. Silniejsza współpraca regionalna pod szerszym patronatem NATO to pożądane zjawisko, ale regionalizacja, która zwiększa dystans między sojusznikami, osłabi już i tak wątły konsensus w kwestii sojuszniczej solidarności. Jeśli regionalizacja obronności w Europie spowoduje zwiększenie dystansu między „starą” i „nową” Europą, dzisiejsza Mitteleuropa może przerodzić się w nową Zwischeneuropę, bardziej podatną na naciski Rosji. Gdy NATO staje w obliczu rosnącego zagrożenia ze Wschodu, Europa zaczyna dzielić się wzdłuż linii historycznych interesów narodowych. Tymczasem Berlin i Bruksela robią niewiele, aby przeciwdziałać panującemu w Europie Środkowej poczuciu bezbronności; wręcz przeciwnie, Niemcy nadal sprzeciwiają się stałej obecności USA i NATO w krajach bałtyckich, Polsce i Rumunii.

Przygotowując się do szczytu w Warszawie, NATO pozostaje w stanie politycznych zawirowań. Obecne podziały sugerują, iż o przyszłym kształcie Europy może zadecydować wyłaniająca się właśnie trójdzielność: „stara Europa”, obejmująca większość państw, które w latach 1945–1990 były szeroko rozumiane jako Zachód; Europa „pomiędzy”, jeszcze nazywana „Europą Centralną” lub „Europą Centralną i krajami bałtyckimi”, ale coraz częściej spychana do środkowej pozycji; oraz Europa Wschodnia, leżąca na Wschodzie za „czerwoną linią” NATO, gdzie ekspansja i konsolidacja wpływów Moskwy w krajach takich jak Ukraina, Białoruś i Mołdawia nabiera prędkości i prawdopodobnie będzie się utrzymywać pomimo protestów ze strony Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej.

Spisując dzieje ostatniego ćwierćwiecza, historycy prawdopodobnie uznają ideę Europy cieszącej się „jednością, wolnością i pokojem” za wyraz szlachetnego porywu przesiąkniętego amerykańskim liberalnym internacjonalizmem zmieszanym ze sporą dawką naiwności. Europa znów boryka się z problemami geopolitycznymi nie dlatego, że zapomniała o historii, ale dlatego, że nauczyła się jej tak dobrze, że echa minionej epoki ograniczają jej obecne wybory polityczne. W najgorszym scenariuszu proces ten może obudzić upiory z przeszłości, które miały już nigdy nie powrócić.

 

Artykuł ukazał się pierwotnie w The American Interest.
tłum. ©Salon24.pl S.A.

 

Politolog, ekspert ds. bezpieczeństwa, profesor w U.S. Naval War College. Współpracownik Center for Strategic and International Studies (CSIS) w Waszyngtonie. Opinie prezentowane na tym blogu są osobistymi poglądami autora. Stały felietonista magazynu The American Interest. Na tym blogu publikuję teksty pisane specjalnie dla Salonu24 oraz polskie wersje artykułów z "The American Interest".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka